niedziela, 20 marca 2022

czwartek, 17 lutego 2022

Krótki tytuł posta

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Aliquam pellentesque ut ligula at imperdiet. Morbi tristique justo eget nibh ultrices consectetur. Proin iaculis vehicula convallis. Donec ac risus ante. Sed a efficitur odio. Fusce euismod sollicitudin ex, ac maximus mauris suscipit eget. Vivamus ornare odio id nunc sodales, nec porta nulla euismod. Sed vehicula vulputate odio, a faucibus eros sagittis ac. Vestibulum feugiat erat sit amet purus blandit vestibulum. Praesent eros magna, tristique rhoncus tempor ac, imperdiet eu magna. Sed feugiat libero at massa finibus vestibulum. Nullam rutrum nisl et odio placerat condimentum. Nulla augue quam, hendrerit volutpat elit vitae, iaculis tincidunt lorem.
 Suspendisse potenti. Integer est elit, maximus vitae dui non, congue sollicitudin augue. Aenean imperdiet elit bibendum ligula sodales, ac lobortis justo rhoncus. Ut vel neque non sem iaculis laoreet at sed massa. Quisque nec lectus facilisis, vulputate lectus vel, aliquet neque. Quisque et sapien id quam suscipit pretium. Aliquam volutpat urna enim, nec condimentum est tempor eget. Quisque convallis ultrices dui sit amet dictum. Phasellus non est ultricies, euismod elit vel, euismod mi. Vivamus in cursus lacus, at lobortis diam. Curabitur lacinia convallis lorem a feugiat. Phasellus a eros neque. Pellentesque accumsan pretium purus quis consequat. Etiam convallis eros sit amet pharetra dignissim. Mauris sagittis pharetra sapien vulputate tempor. Fusce porta enim id est porttitor lobortis. Fusce vulputate id nisi non varius. 
Donec pretium leo nulla, aliquam gravida risus tincidunt pharetra. Aliquam nunc enim, sagittis in urna eu, scelerisque pulvinar nibh. Aenean vehicula finibus eleifend. Curabitur sit amet dui molestie elit aliquet scelerisque sed et nisi. Nullam gravida tempor elementum. Suspendisse dignissim ipsum vitae feugiat congue. Aenean sagittis in urna sit amet elementum. Aenean gravida neque ultrices erat pellentesque, ac dapibus turpis iaculis. Nullam id interdum turpis. In consequat vulputate libero, ac pulvinar diam molestie eget. Sed sit amet dictum tortor, quis pulvinar odio. Phasellus at erat mattis, gravida erat in, placerat diam. Vestibulum ante ipsum primis in faucibus orci luctus et ultrices posuere cubilia curae; Fusce ut lacus condimentum augue tempor suscipit non a eros. Nunc vitae massa non orci lobortis commodo. 
Vestibulum id tortor bibendum, semper lacus malesuada, dapibus lectus. Phasellus et interdum nunc. Donec vitae tristique risus, et pharetra mi. Donec efficitur pharetra consequat. Praesent molestie, urna nec fringilla faucibus, urna massa semper mauris, sed vehicula nisi mauris nec felis. Etiam venenatis ullamcorper tellus aliquet gravida. Nulla mattis efficitur sem, quis aliquam augue commodo vel. 
Morbi condimentum tortor in auctor molestie. Vestibulum at vestibulum eros, sed sollicitudin ex. Vivamus viverra nisi eu tortor cursus, eget semper lorem fringilla. Etiam vestibulum vulputate lorem vitae finibus. Mauris cursus tellus sed velit mattis, in iaculis ante malesuada.

niedziela, 30 stycznia 2022

Zhe dared to look back, but the only thing she saw were silent mauve hills covered with bodies and blood. Since then, not even once did she wonder what's behind her back, nor did she turn to watch.

Odpis 1

[24.07.665]


– Przepraszam, ale wydaje mi się że zaszła pomyłka, przecież zamówiłem dwie filiżanki espresso. 
Klient – młody mężczyzna w eleganckim ubraniu – wskazywał właśnie na dopiero co przyniesioną tacę. No tak, trzy latte i szklanka soku to zdecydowanie nie <i>dwa espresso</i>.
– To chyba miało trafić do nas. – Pomachała dziewczyna dwa stoliki dalej. Dzięki kolorowym, błyskającym bransoletkom na jej przedramieniu łatwo przykuła uwagę Maggie.
– Och, rzeczywiście. Przepraszam najmocniej. – Mag zabrała tacę i szybko przeniosła do właściwego stolika. Niestety gwałtowny ruch sprawił, że kawa i sok wylały się, tworząc plamę o nieciekawym kolorze. Przez krótką chwilę Maggie stała i patrzyła tylko na zaistniałą sytuację, jakby oglądała ją przez szybę. Ocknęła się dopiero gdy zdała sobie sprawę, że postacie obok niej krzyczą. 
– Na gołębnik mojego świętej pamięci męża, co pani wyrabia?! – oburzyła się starsza kobieta, instynktownie odsuwając się na bezpieczną odległość.
– Ojej! – pisnęła mała dziewczynka siedząca obok niej.
– O matko, przepraszam, tak strasznie przepraszam! – krzyknęła Maggie, rzucając się po serwetki. –Nie, niech pani zostawi, zaraz to posprzątam! 
Dziewczyna z bransoletkami już zaczęła usuwać rozlane napoje ze stołu, a słysząc prośbę kobiety uśmiechnęła się tylko. 
– Nie ma sprawy, sama ciągle coś rozlewam – nawet gdyby pani się to nie przytafiło, to i tak ta kawa prędzej czy później wylądowałaby na mojej spódnicy albo na podłodze. 
Maggie nie odpowiedziała, tylko pobiegła po ścierkę i płyn. Błyskawicznie uporała się z problemem, a gdy skończyła to zaoferowała, że odda klientkom pieniądze.
– Jeszcze raz przepraszam za całe zajście.
– Nic się takiego nie stało – odpowiedziała dziewczyna z bransoletkami i uśmiechnęła się współczująco. Na jednym z zębów błysnął diamencik. – Zapomnijmy o tym.
– Na pani miejscu nie bujałabym w obłokach w czasie pracy... albo przynajmniej się wysypiała – skwitowała cierpko najstarsza z kobiet. 


– Oczywiście – powiedziała tylko. Miała nadzieję, że nie widać po niej zaskoczenia.
– Idźmy już, nie mam całego dnia – burknęła dziewczyna, na oko piętnastoletnia, której istnienia Maggie do tej pory nie zauważyła. Nastolatka spoglądała na nią spod byka.
– Tak tak, kochanie, już idziemy – babcia położyła dłoń na jej ramieniu i zwróciła się do Mag – Do widzenia pani, chociaż prawdę mówiąc chętnie ucięłabym sobie pogawędkę z pani szefem...
– Przepraszam, ale co w końcu z moją kawą? – wciął się wcześniej obsługiwany klient.
– Już, już robię – odpowiedziała Maggie, odgarniając luźne kosmyki ze spoconego czoła.  
Mężczyzna zrobił uprzejmą minę i skinął głową, jednak Mag domyślała się, że był już lekko zniecierpliwiony. Odwróciła się, spoglądając na wychodzących ludzi. Za drzwiami jako ostatnia zniknęła długa, zwiewna spódnica w kwiaty.

Arguments lead to death


– Martina...? – szepnęła Maggie do przyjaciółki.
– Hmm?
– Czy starł mi się makijaż? 
– Nie, jeśli pomalowałaś się na umarlaka.
– Nie mów, że w ogóle zapomniałam go zrobić... 
– Będę trzymać buzię na kłódkę w tej sprawie – masz na to słowo skauta, którym nie jestem.
Na te słowa Mag pobiegła do łazienki i z przestrachem spojrzała w lustro. Blada twarz, fioletowe cienie wyglądające, jakby ktoś podbił jej oboje oczu i zaczerwienione białka zdecydowanie nie były przejawem dobrego samopoczucia. 
Westchnęła. Mogłaby teraz pójść na zaplecze i zrobić sobie szybki make-up, ale wiedziała, że nigdy by się na to nie odważyła. Lepiej wyglądać jak zombie niż narazić się szefowi, pomyślała, przemywając twarz zimną wodą. 
Ostatnich nocy praktycznie nie przespała. Śniły jej się puste sale i ciemne korytarze, ślepe uliczki, ludzie bez twarzy. Nie były to takie sny, z których budziła się z krzykiem. W najcięższym momencie po prostu otwierała oczy, mózg przyzwyczajał się do ciszy panującej wokół, nie rozumiejąc, że zagrożenie minęło; że tak naprawdę nigdy go nie było. A potem błyskały światła i ktoś z wyciem wpadał do pokoju...
Z trudem przychodziło jej zrozumieć, że miejsce, z którego ją wyrwano, również okazywało się tylko wytworem jej wyobraźni. Sypialnia wypełniona była błękitnym i czerwonym światłem, zza uchylonego okna wyła syrena. Kolejne przypadki interwencji policji i służb ratowniczych mnożyły się w zastraszającym tempie i powtarzały praktycznie każdej nocy. Pierwszy raz obudziła się przez pijanego kierowcę, który wjechał w rosnące przy ulicy drzewo. Drugi – jeszcze tej samej nocy – nastąpił przez, jak się później dowiedziała, próbę włamania do jednego ze sklepów z luksusową odzieżą znajdującego się niedaleko jej mieszkania. Wprawdzie policja tylko przejechała obok budynku, jednak dźwięk syreny był słyszalny dla jej wrażliwego ucha jeszcze długo po tym, jak pojazd zniknął z pola widzenia. Nie wiedziała wtedy, że tamte wydarzenia były tylko przedsmakiem koszmaru, który czekał ją podczas kolejnych nocy.
Przetarła zmęczone oczy dłońmi – oblanie się wodą trochę pomogło, zdawała sobie jednak sprawę, że długo tak nie pociągnie. Gdyby tylko mogła zostać tu choć chwilę dłużej! 
Nagle drzwi skrzypnęły – Maggie aż podskoczyła – i odsłoniły drobną osobę stojącą w przejściu.
– Koniec rozmyślań Cętko, szef przyszedł.

To the coffee rescue!


Przez ostatnie dni Neil przychodził do kawiarni równo o piętnastej, aby pomóc swoim pracownicom w ogarnięciu przewijającego się przez lokal tłumu. Harowali jak mrówki, pragnąc zadowolić wszystkich klientów, których liczba od Dnia Ogłoszenia zwiększyła się diametralnie. 
Jeszcze niedawno Maggie, rozdając zamówienia i balansując między stolikami, rozmyślała nad zmienioną atmosferą w lokalu. Wprawdzie kawiarnie stanowiły jedno z najpopularniejszych miejsc spotkań ludzi na mieście i nie zawsze wizyty te kończyły się pozytywnie, jednak teraz miała wrażenie, że w niemal każdym kącie rozgrywają się ludzkie dramaty. W ciągu zaledwie czterech dni wraz z Martiną zdążyła być już świadkiem zerwań, dziwacznych zakładów czy nawet próby pogodzenia się skłóconych przez lata członków rodziny, niestety bez skutku. 
Jednak pomimo coraz częstszych incydentów wiele rzeczy nadal wyglądało tak jak dawniej, dlatego wciąż mogła posłuchać anegdot o turniejach szachowych czy opowieści o wyścigach samochodowych  i jednocześnie łapać urywki najświeższych ploteczek ze świata celebrytów. Ale gdy tylko na ustach gości był się temat badań z obserwatorium w Laognie, przyspieszała kroku i zaczynała w myślach nucić jedną z piosenek usłyszanych w radiu. 

Dziś jednak słyszała tylko szumy, a wszystkie głosy zlały się w jedno. Łapała się na tym, że momentami nie docierały do niej najprostsze polecenia; zdała sobie sprawę, że gdy stała przy półce z kawami, szukając tej właściwej, mimo najszczerszych chęci nie rozumiała tego, co własnie czyta, a etykiety zaczęły się rozmazywać. Wszystkiego dziś było za dużo, za głośno, za szybko. I tylko zapach świeżo parzonej kawy był czymś stałym, co nie przeszkadzało jej świadomości popłynąć gdzieś daleko.
– CHOLERA JASNA! – wrzasnął ktoś tuż obok niej. Śpiaca kobieta podskoczyła, przez dłuższy moment nie wiedząc, gdzie się znajduje. Przed nią zamajaczyła sylwetka pana N.O., wygiętego w przedziwny sposób i kurczowo trzymającego ekspres do kawy. Maggie musiała zamrugać kilka razy, aby w pełni powrócić do prawdziwego świata. – Dziewczyno, co ty wyrabiasz?! 
– Ja...
Kilku najbliżej siedzących gości spojrzało się na nich z ciekawością – na szczęście panujący gwar nie pozwolił krzykowi dotrzeć do uszu pozostałych klientów. Neil odstawił ekpres na miejsce i wziął głęboki oddech, potem kolejny, a następnie policzył do dziesięciu.
– Później o tym porozmawiamy, teraz wracaj do pracy.
– Tak, dobrze – odpowiedziała.
I chociaż jej myśli w tamtej chwili były niezwykle chaotyczne, a ona sama czuła się jakby wyrwano ją ze snu umarłego, to zdała sobie sprawę, że właśnie przysnęła w trakcie pracy, a głos jej szefa zapowiadał, że ich późniejsza rozmowa nie będzie ani trochę przyjemna.

***

– Jestem bardzo spokojny i niewzruszony, całkowicie panuję nad swoimi emocjami – zaczął Neil, chodząc wokół stolika, przy którym siedziała Mag. 
Do głowy przyszła jej nagle bardzo absurdalna myśl – wydawało jej się, że właśnie wróciła do szkoły, a pracodawca to jej były nauczyciel fizyki, który krąży nad nią, miarowo uderzając linijką o dłoń, i robi jej wyrzuty za to, że rysowała w zeszycie w trakcie lekcji. 
– ...a teraz wytłumacz mi proszę, dlaczego zachowujesz się jak nierozgarnięty uczniak, zaniedbujesz swoje obowiązki oraz nie słuchasz tego, co się do ciebie mówi – i lepiej zrób to szybko, zanim moja mantra przestanie działać i NAPRAWDĘ SIĘ WŚCIEKNĘ. – Grzmotnął w stół, a Maggie podskoczyła po raz kolejny tego dnia. 
– Przepraszam szefie, ja... – urwała, gorączkowo zastanawiając się jak przedstawić mu wagę problemu możliwie szybko i sensownie. 
– Jeśli układasz sobie teraz jakąś z kosmosu wziętą opowieść o psie co zjadł ci pracę domową tylko w wersji dla pracującego dorosłego to uwierz mi, że się na to nie nabiorę. 
Ups. Właśnie pogorszyłam swoją sytuację, pomyślała Maggie. Może trzeba było od razu zacząć gadać? Szkoda, że wszystkie pokłady charyzmy uleciały w powietrze szybciej niż para z gotującego się garnka i nie umiała załagodzić sytuacji. 
W końcu zdecydowała się postawić kawę na ławę – i tak gorzej być już nie mogło.
– Ostatnio się nie wysypiam  – wyznała. Otworzyła usta, by kontynuować, ale N.O. niemal wpadł jej w słowo:
– No i wszystko jasne! Możesz już iść się pakować. Nie wracaj jutro – powiedział, kładąc umięśnione ramię na oparciu jej krzesła.
Maggie zastygła w niemym szoku.
– Słucham?! – wykrztusiła z siebie po krótkiej chwili.
– Nie pracujesz już tu. Szkoda, bo do tej pory byłaś naprawdę dobrym pracownikiem, ale wiedz, że nie mam zamiaru tolerować nagminnego spania w czasie pracy i niszczenia sprzętu.
– Nawet mnie szef nie wysłuchał! 
– Dziewczyno, o mały włos nie rozwaliłaś jednego z moich ekpresów! Wiesz, ile on kosztował?! Jeszcze w całej historii istnienia tego lokalu nie zdarzyło się, by pracownik przysnął i strącił CHOLERNY EKPRES. To cud, że byłem wtedy tuż obok i zdołałem go uratować.
– Ma szef refleks, nie ma co – To Martina wyszła z zaplecza i, najwyraźniej słysząć całą rozmowę, próbowała rozluźnić napięcie. 
– Jeszcze tu jesteś? – warknął Neil. 
– Tak, w końcu ktoś musi dopilnować, żebyście się wzajemnie nie pozabijali. – Puściła do nich oczko. – Przypuszczam, że mantra się nie sprawdziła?
– Przecież że się sprawdziła, jestem spokojny i opanowany jak nigdy – odpowiedział.
– No nie wiem, mnie to bardziej wyglądało na furię dzika.
– Nie na za dużo sobie pozwalasz, Hanover? 
– Nie. – Martina podeszła do nich i usiadła na stole jakby nigdy nic. – Wiem, że szef kocha kawę i najpewniej głaska te ekpresy jak nikt nie patrzy, ale nawet nie dał się Maggie porządnie wytłumaczyć. Przecież ona pracuje tu od prawie trzech lat i wylatuje przez to, że ostatnio nie jest w formie? To trochę nie fair, nie sądzi szef?
– Hanover. – Neil zmarszczył brwi, ale ton głosu wskazywał, że oburzenie powoli zaczyna ustępować rozbawieniu. – Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda? Żeby mnie własna pracownica pouczała...
– Do usług. 
Mężczyzna głęboko westchnął.
– No dobrze Maggie, przepraszam za tamten wybuch, masz teraz drugą szansę się wytłumaczyć dlaczego mój biedny ekpres prawie zginął. 
Mag potarła czoło dłonią, chcąc odgonić nadchodzący ból głowy.
– Od wtorku policja ma interwencje w centrum – zaczęła, ważąc każde następne słowo – najpierw w środku nocy jakiś mężczyzna wjechał w drzewo rosnące w pobliżu. Rano dowiedziałam się, że zmarł w szpitalu. – Zwiesiła głowę. – A potem było jeszcze kilka wezwań w ciągu tej samej nocy. 
– Już zupełnie poprzewracało się ludziom w tych pustych głowach – warknął Neil. W takich chwilach jak ta Maggie podświadomie wyczuwała wilczą formę swojego szefa, chcącą wydostać się na zewnątrz.
– Jest tak gorąco, że muszę spać przy otwartym oknie, ale wtedy słyszę wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Nie jestem w stanie zamknąć oczu, słysząc tę okropną syrenę, krzyki ludzi i wystrzały z pistoletów. Chciałabym móc coś zrobić, jakoś pomóc, ale wiem że jestem bezradna i to mnie dobija. Nawet, jeśli za oknem nie widzę, co się dzieje, to i tak wyobraźnia podsuwa mi najgorsze scenariusze. Chyba zaczynam poważnie świrować.
– Rzeczywiście, słyszałam wczoraj coś o włamaniu do Marc&Cram, to prawie w samym sercu miasta. – Martina pogłaskała Mag po plecach. – Niestety Cętko, takie mamy teraz czasy, a poza tym życie w centrum nie jest usłane różami. Nie wiem jak ty tam żyjesz.
– Wszystko było dobrze, dopóki nie ogłosili tego przeklętego końca świata... – mruknęła. – Teraz ciągle coś. W dodatku to lato jest upalne jak nigdy, nawet gdy pracowałam w Laognie to nie było chyba aż tak gorąco. 
Neil podrapał się po policzku.
– Rzeczywiście źle to wygląda, ale to pierwszy tydzień, a część ludzi zawsze musi wierzyć na słowo wróżkom z telewizji. Może powinnaś zrobić sobie urlop, pojechać gdzieś gdzie jest spokojniej i przeczekać tę falę? 
– Jest środek sezonu, poradzicie sobie we dwoje? Poza tym trochę boję się zostawić mieszkanie bez opieki na dłużej, no i ktoś musi podlewać kwiaty – powiedziała Maggie.
– Jakoś sobie poradzimy. Pogadam z moją siostrzenicą, może zechce pomóc wujkowi i sobie dorobić – odpowiedział. Wyglądało na to, że złość mu już przeszła; zmarszczki na czole się wygładziły.
– A ja mogę przychodzić i podlewać ci te kwiaty, chociaż nie wiem po co hodujesz zielsko w domu – dodała Martina – i, tak zupełnie przy okazji, będę sprawdzać czy budynek przypadkiem nie stanął w ogniu czy coś.
– Przestań, to nie jest śmieszne, w środę był pożar na poczcie...
– Dobra, już nic nie mówię. Wow, naprawdę musisz się wyluzować. – Niższa kobieta uniosła brwi.
– Polecałbym ci pojechać do Koralii, kiedyś jeździliśmy tam na wakacje całą rodziną by odpocząć od zgiełku. Dam ci namiary na dobry pensjonat, który prowadzi mój znajomy. Najlepiej jedź od razu do domu i zarezerwuj pokój, by już jutro rano móc wyjechać. 
– Aż tak szefowi zależy na moich wakacjach? 
– Co ci mam powiedzieć dziewczyno, lepiej tak niż miałabyś mi zniszczyć mój ulubiony ekspres albo zaserwować komuś płyn do mycia naczyń zamiast kawy.
– ...zaczynam podejrzewać, że N.O. to jednak skrót od Nie Odpokutujesz.
– Ciężko mi to przyznać, ale chyba masz trochę racji.


***

[25.07.665]

Nad ranem wyszła z domu, ciągnąc za sobą małą walizkę. Plecak turystyczny minimalnie podskakiwał z każdym jej krokiem, gdy przechodziła przez osiedlowe podwórko. Zatrzymała się na chwilę koło jednej z latarni i obejrzała za siebie. W kilku oknach paliło się światło – czyżby inni również nie mogli spać? 
Między nielicznymi drzewami zamigotały pierwsze promienie słońca.
<i>Mimo wszystko będę tęsknić</i>, pomyślała, ruszając przed siebie i dziękując w duchu za to, że miasto pogrążone było w ciszy; że żadna syrena nie zawyła, gdy szybkim krokiem przemierzała ulice, aby zdążyć na pociąg.

***

Na miejsce dotarła wieczorem.
Wysiadła z pociągu, powłócząc nogami. Była tak zmęczona, że przespała prawie całą podróż, jednak teraz zesztywniały kark dawał o sobie znać. Mimowolnie pomasowała szyję, gdy wychodziła z budynku, a potem wyciągnęła telefon z kieszeni spodni. Włączyła aplikację "Twój Przewodnik" i wpisała cel podróży, próbując zignorować sztywność w palcach. Pensjonat znajdował się na tyle niedaleko, że mogła iść na piechotę.
Szła więc drogą, odganiając się od komarów i mimo zmęczenia chłonąc atmosferę nowego miejsca. W Koralii była tylko raz, jako trzylatka, więc nie pamiętała zbyt wiele – a jednak odgłosy natury, szum drzew i cykanie świerszczy niosły ze sobą wspomnienia związane z domem i Maggie poczuła się prawie tak, jakby mieszkała tu całe życie. Brakowało tylko szumu morza.
Pensjonat okazał się być dokładnie taki sam, jak na zdjęciach na stronie internetowej, nad którą ślęczała poprzedniej nocy. Uznała to za dobry znak – drugi pojawił się, gdy procedura zakwaterowania się i zajęcia pokoju przebiegła szybko i sprawnie, a starsza kobieta stojąca przy recepcji okazała się być niezwykle miła i wyrozumiała dla nierozgarniętej dziewczyny z miasta, która ledwo stała na nogach.
Pokój był mały i czysty, o skromnym umeblowaniu, a jedynymi ozdobami pozostawały obrazy przedstawiające krajobrazy Koralii – Maggie była jednak zbyt zmęczona, aby się nad tym dłużej zastanawiać. Jak najszybciej wrzuciła ubrania do szafy, przebrała się i padła na świeżą pościel, chcąc w końcu odpłynąć w krainę snów – jednak pozostało do zrobienia coś jeszcze.  
Wstała i otworzyła okno. 
Zobaczyła niebo usłane ciężkimi chmurami, kołyszące się lekko gałęzie drzew rosnących na skraju polany oraz krzewy pełne kwiatów, ich kielichy ciężkie od deszczu, a do jej nozdrzy dotarł zapach lasu i mokrej trawy. Zero syren, zero błyskających wściekle świateł – nic poza uderzaniem kropel w spragnioną wody ziemię.
Odsunęła się i znów położyła się do łóżka.
I przespała spokojnie całą noc.



***

[26.07.665]

Puma, tygrys i pantera spoglądali na Maggie wyczekująco. 
– Miło mi. – Uśmiechnęła się. Pierwszy raz od dawna spotkała się z człowiekiem w jego drugiej formie, a grupka kotów siedzących przed nią przywołała wspomnienia z wypraw w dzicz, na które udawała się z mamą, gdy mieszkała jeszcze na Perseidzie. Wyzwoliło w niej to niespodziewaną chęć do dołączenia do nowo poznanych, również pod postacią zwierzęcia, jednak prędko zdusiła w sobie to uczucie. 
Wtedy zdała sobie sprawę, że zapomniała, co było głównym tematem ich rozmowy.
– O czym my to...? – zawiesiła.
– Kwestia dotarcia do apteki u boku zwierzęcego przewodnika – odpowiedziała rzeczowo Reb.
– A, tak, jasne, nie ma sprawy, to będzie ciekawe doświadczenie. Mam tylko nadzieję, że nie jest to gdzieś na drugim końcu miasta, bo moje nogi wręcz błagają o śmierć. – Zaśmiała się niewesoło.
– Otarcia?
– W rzeczy samej. – Westchnęła. – Wiedziałam, że wyjście na długie zwiedzanie w tych sandałach to zły pomysł, ale jest tak gorąco, że nie widziałam innego wyjścia. 
Jej nowa znajoma kiwnęła głową.
– To lato zdecydowanie wyróżnia na tle statystyk, jeśli chodzi o rekordowe temperatury. Dobrze, że chociaż drzewa dają trochę cienia – powiedziała. – No dobrze, to w takim razie prowadź Zach, zanim Maggie zmieni zdanie – zwróciła się do irbisa.
Kocur (chociaż Mag określenie to kojarzyło się bardziej z domowym robo-mruczkiem aniżeli przedstawicielem wielkich kotowatych) ruszył przed siebie, wyprowadzając ich z parku. Puma i tygrys niby szli razem z nimi, jednak nie uszło uwadze kobiety, że co chwilę zbiegali z drogi i wracali do beztroskiego ganiania się. Nad grupą zawisł cień – to orlica, przedstawiona jako Peg, leciała wysoko nad ich głowami, jakby wypatrując zagrożenia.
Maggie próbowała kilkukrotnie zacząć rozmowę, jednak żaden godny uwagi pomysł nie przychodził jej do głowy. Postanowiła skupić myśli na czymkolwiek innym niż dotkliwy ból w okolicy pięt i na boku małych palców i dlatego zaczęła sobie wyobrażać swoich zwierzęcych kompanów w ich ludzkich postaciach. Czuła się trochę niezręcznie w towarzystwie rozumnych zwierząt, samej pozostając w swojej pierwotnej postaci – a jednak w pewnym momencie pomyślała, że szkoda będzie jej się z nimi rozstać. Uciekła wprawdzie od koszmaru Kyiry, ale znalazła się też daleko od domu, pozbawiona towarzystwa przyjaciół. Zdała sobie sprawę, że jest tu dopiero pierwszy dzień, a podświadomie wyczekuje już powrotu.
Zach co jakiś czas odwracał się i lustrował ich wzrokiem, jakby sprawdzając, czy nikt się nie zgubił. Weszli już do strefy zabudowanej, gdzie co i rusz witały ich reklamy najróżniejszych sklepów i lokali. W powietrzu zaczął unosić się smakowity zapach pieczonego mięsa. W końcu jednak zabłysnął przed nimi upragniony, wielki czerwony plus.
– Dzięki wielkie za pomoc, bez was chyba prędzej trafiłabym do wnętrza Wielkiego Ciemnego Krzaka albo coś w tym stylu. – Obdarzyła towarzystwo promiennym uśmiechem i weszła do apteki, gdzie kupiła plastry, wodę utlenioną oraz maść pod oczy. Niestety zabrakło standardowych plastrów i musiała zadowolić się wersją dla dzieci.
Rebecca i reszta czekali na jej powrót pod sklepem. Pierwsze co zrobiła Mag to usiadła na pobliskiej ławce, zdjęła sandały, przemyła krwawiące rany wodą i zaczęła je zaklejać, pilnując by zrobić to dokładnie. Koty przyglądały się temu zabiegowi w milczeniu.
– Czy te plastry są w misie? – zapytała ostrożnie Reb.
– Raczej w szczeniaczki – odpowiedziała Maggie. – No cóż, innych nie mieli, a wolę mieć zranioną dumę niż zranione nogi.
– To rzeczywiście bardziej opłacalne.

piątek, 17 grudnia 2021

fgfgfgfgfgfgfgfg

 gffgfgfgfgfgfgfgfgfgfgfg